Nie wiesz, kiedy i jak to się stało.
Stopniowo, niezauważalnie, latami zabrnęłaś w relację z kimś, kogo nie znasz…
To już nie jest Twój idealny, charyzmatyczny partner. Maska opadła. Nagle dostrzegasz twarz emocjonalnego przemocowca. Twarz psychofaga.
I wtedy próbujesz się z tego wyrwać. Musisz się wyrwać, bo niebawem zostanie z Ciebie rozmontowany psychicznie wrak człowieka.
Zaczyna się nierówna walka zdrowego rozsądku z chorymi emocjami.
Czujesz, jakbyś miała dwie głowy, mówiące różnymi językami i przekrzykujące się nawzajem, a Ty nie wiesz, której z nich masz usłuchać.



Czerwony balonik (do wspierających)


Dziś piszę do osób, które mają w swoim otoczeniu kogoś dotkniętego problemem życia z przemocowym, wyniszczająco toksycznym partnerem. Sama w swoim czasie doznałam potężnego wsparcia ze strony własnych bliskich i przyjaciół i wiem, że są osoby, które chcą wesprzeć przyjaciółkę (córkę, siostrę) w tym dramatycznym momencie, choć czasem nie znajdują właściwych słów i metod.
Nie mówię tu o pracy z terapeutami. To zupełnie inna bajka, na innym poziomie tej kwestii. Idealną jest sytuacja, kiedy spotykają się te dwa źródła wsparcia – bliscy i terapeuta. Jednak primo – znalezienie właściwego terapeuty nie jest sprawą łatwą i finansowo dostępną, secundo – przeważnie pierwszymi odbiorcami dramatu są najbliżsi – rodzice, rodzeństwo, przyjaciele. To oni, którzy chociaż może i nie wiedzą, czym jest odejście od zaburzonego człowieka ale zwyczajnie chcieliby ulżyć bliskiej osobie i nie mogą obojętnie patrzeć na jej stan. Nazwijmy ich wspierającymi.
Kobieta na samym początku tej drogi nie potrafi jeszcze nawet dokładnie nazwać tych czasem bardzo nieuchwytnych, subtelnych psychotechnik, którym była poddawana. Nie wie, czym jest cykl przemocy z „miodowym miesiącem” na czele (w którym żyła), jakie są składniki perwersyjnej komunikacji (której doświadczała na co dzień), co to właściwie jest to współuzależnienie (które jej dolega) ani czym są zaburzenia emocjonalne (które dolegają jej partnerowi). To właśnie ta nieświadomość tak długo ją trzymała w tym związku i teraz przekonywujące, rzeczowe opisanie składowych może w jej wykonaniu wyglądać dość nieporadnie. Nadto jej stan psychiczny po życiu w fikcji, strachu, kłamstwach, manipulacjach, wypaczaniu wszystkich słów i faktów ujmuje jej wiarygodności. Dla ofiary przemocy nie ma nic gorszego niż powątpiewające spojrzenia i komentarze bliskich.
Przemocowiec zadbał o ten aspekt zawczasu. Charyzma i uroczość, którą serwował całemu światu zewnętrznemu powodują, że trudno dać wiarę temu, co zaczyna werbalizować jego ofiara. Otoczenie ma za zadanie nie uwierzyć słowom ofiary i ta, jeszcze bardziej osamotniona i przekonana, że to z nią coś nie halo, ma wrócić z podkulonym ogonem w jego objęcia. Jeśli jednak jej ufacie, postarajcie się pomóc jej poskładać tego puzzla w całość i nazwać pewne sprawy po imieniu. Chwała Wam, drodzy Wspierający, jeśli się tego podejmujecie, bo to od Was pierwszych ona ma szansę uzyskać pierwszy sygnał, że żyje w czymś, co już ma nazwę i że wcale w tym żyć nie musi.
Nade wszystko należy dać osobie, której chcecie pomóc wyraźny sygnał, że rozumiecie specyfikę uzależnieniowego zjawiska i że, o ile rzecz jasna czujecie się na siłach, jesteście skłonni z nią przez to przejść, nie bacząc na długotrwałość jej niełatwych stanów emocjonalnych. A niestety może być różnie – męcząco, irytująco, huśtawkowo. Natknęłam się w Internecie na obraz pani Beaty Jańdzio, który jako żywo przedstawia to, kim teraz być możecie. Możecie być takim oto czerwonym balonikiem. Wiadomo, całości nie pociągniecie, bo to zadanie dla samej zainteresowanej, ale możecie zwyczajnie BYĆ, możecie choćby odrobinę nadać barwy jej teraz mało kolorowemu światu i delikatnie wytyczać kierunek spływu.

 
Wspierających chciałabym też uczulić na poradnictwo, które mimo pozorów dobroczynności przynosi więcej szkód niż pożytku. Szukając informacji możecie natknąć się na miejsca, gdzie wygłaszane są tyleż oklepane co bezwartościowe kwestie. Jest bowiem druga kategoria „wspierających” (cudzysłów celowy). Tych nazwijmy wygłaszaczami. Mają bowiem nawyk wygłaszania kwestii, od których chciałoby się zakrzyknąć: Medice, cura te ipsum!
Wiedziona tym wewnętrznym okrzykiem popełniłam Antyporadnik (czytaj TU), w którym chciałabym obalić kilka legend miejskich masowo serwowanych kobietom próbującym się uwolnić ze związku z zaburzonym partnerem. W swoim czasie wypróbowałam niemal wszystkie metody mające pomóc mi w wyrwaniu się z tego obłędu, więc o świecie porad skierowanym do osób w takiej sytuacji wiem sporo i wiem też, jak bardzo pewne tezy potrafią cofnąć w rozwoju. Ba! Nie dam sobie ręki odciąć, czy sama na fali zafascynowania wygłaszaczami kiedyś nie szurnęłam jakimś banałem z antyporadnikowej listy (Boszsze, uchowaj!). Ale JEŚLI, to proszę o wybaczenie.