Przemoc
emocjonalną rozpoznaje się po ofierze, nie po oprawcy. Ten dla świata
przeważnie jest uładzony-wręcz-szarmancki, ujmujący-wręcz-łagodny. Nigdy byście
nie powiedzieli, że taki charyzmatyczny i wyprasowany w kancik gość dzień w
dzień swoimi zachowaniami drąży członkom rodziny dziurę w mózgu i
psychice. To nie on, to ofiara „daje sygnały” - tylko pozornie uśmiechnięta,
tylko pozornie rozprawiająca o swoim szczęściu, a jednak dziwnie rozedrgana,
chorobliwie skupiona na niewidocznych dla osób trzecich chimerach i humorach
swojego partnera. I na jego potrzebach – wyłącznie na jego potrzebach. Nie na
swoim dobrym samopoczuciu, swoim rozwoju, swoim zdrowiu. Niechby spróbowała!
Ofiara musi pozostawać w ciągłej gotowości i dyspozycyjności. Czujna jak ważka
– każdy ruch powietrza może oznaczać, że dzisiejszy wieczór skończy się albo
potężną dawką przeskalowanej miłości albo nienawiści, sarkazmu, pogardy albo -
tego najgorszego – wrogiego milczenia, które może zwiastować wszystko. Trwanie
w takim stanie ni to nadziei ni to lęku uzależnia. A dalej wszystko
toczy się już tak, jak w przypadku każdego innego narkotyku. Albo wyniszczenie,
albo odstawienie. Trzeciego wariantu nie ma.
Zdanie sobie
sprawy z tego, że byłam podwładna nie ogromnemu uczuciu innego człowieka, lecz
pewnej formie uzależnienia, znacząco ułatwiło mi zakończenie tej pasożytniczej
relacji i wyczołganie się z tego na własnych czterech. Świadomość tego, że ktoś
celowo manipuluje Twoją chemią, emocjami, zdrowiem tylko po to, żeby coś ugrać
dla siebie i w zamian nie dać nic, oraz zezłoszczenie się na siebie za swoją
pasywność jest potężnym motywatorem do zmian.
Z kim Ci się kojarzy pojęcie „psychopata” (socjopata)? Z tym samym, co mnie jeszcze całkiem niedawno: Hannibal Lecter z Milczenia owiec, Kuba Rozpruwacz, Kalibabka albo Tulipan, Jack Nicholson w Lśnieniu. A może Glenn Close w Fatalnym zauroczeniu?
Otóż nie. Dla mnie to też było zaskoczeniem. Wszyscy powyżsi to
zaledwie jeden z odłamów socjopatów. Cała reszta pozostałych podtypów krąży
wśród nas i podszywa się pod normalnych ludzi, żeby… No właśnie, żeby co? Żeby
czerpać zadowolenie oczywiście. Ale czyż każdy normalny człowiek nie dąży w
życiu do zadowolenia? W czym więc jest ukryta różnica?
W tym, że socjopaci czerpią zadowolenie kosztem innych.
Kosztem ich emocji, upokorzenia, pieniędzy. Normalni ludzie mają ograniczniki.
Kierują się jakimiś zasadami w trakcie owych poszukiwań i dążenia do
zadowolenia siebie. Psychopaci nie uznają żadnych norm, nie mają żadnych
zahamowań. Oni żyją dla zaspokojenia swoich bardziej lub mniej doraźnych
zachcianek i jest to dla nich absolutny priorytet. Nic nie jest ważniejsze i
nic ich nie powstrzyma: ani straty moralne bądź finansowe ufających im ludzi (a
nawet ich własne), ani żadne kodeksy, ani nawet widmo kary. Ich życie ma być
ciągiem tyleż podniecających, co chorych rozrywek. A jaka jest największa
rozrywka dla socjopaty? Krzywdzenie i niszczenie innych ludzi, ścieranie z ich
twarzy denerwującego ich zadowolenia i wywoływanie grymasu nieszczęścia i
udręki – to jest ich cel nadrzędny.
Psychofag nie spędza życia na poszukiwaniu prawdziwej miłości (co notorycznie powtarza), tylko na poszukiwaniu kolejnych ofiar (co notorycznie czyni). Narcyz nie szuka partnera, tylko wyznawcy i lustra swojej doskonałości. Cała reszta jest pochodną tych dwóch zdań. I nieważne, czy mówimy o kobietach, przyjaciołach, partnerach handlowych, czy dzieciach. Poniższy cykl dotyczy wszystkich ludzi wchodzących w relację z psychofagiem. Skupiłam się na sprawach damsko-męskich, ale pod hasłem „partnerka” może kryć się każdy, komu psychofag stanie na drodze i ma z nim coś do załatwienia. Psychofagi zwani są nieuczciwymi sprzedawcami używanych aut. Wciśnie Ci wszystko – miłość, uczucia ojcowskie, towar, lojalność. Zapomni tylko dodać, że przed każdym z tych słów stoi przedrostek pseudo i że z waszego układu to on będzie miał korzyści, a Ty straty. Prawda jest taka, że psychofag jest pasożytem i złodziejem, który okradnie Cię z najcenniejszych wartości – ufności, wiary, a potem przedstawi się światu jako Twoja ofiara, wyłuskując najdrobniejsze Twoje potknięcie lub wadę. I to jest najbardziej niebezpieczne. To dlatego należy uczyć się rozpoznawać psychofaga na odległość, bo w efekcie końcowym oprawca zdoła przekonać świat, że to on był ofiarą, a ofiara może mieć problem z udowodnieniem swoich racji w tak ulotnej materii, jaką jest stosowanie na niej wyrafinowanych technik manipulacji.
Jeśli człowiek czyni z pewnych chorych zachowań stały destrukcyjny schemat powielany przez całe życie, wówczas możemy mówić o patologii. Jeśli komuś raz w życiu zdarzyło się coś ukraść, to jeszcze nie czyni z niego złodzieja czy kleptomana. Jeśli zdarza się nam skłamać, to jeszcze nie jesteśmy patologicznymi kłamcami. Jeśli raz w życiu zdradziliśmy, to można założyć, że popełniliśmy, fatalny, moralnie obrzydliwy, ale jednak błąd. Jeśli jednak każdy kolejny z wielu związków jednego człowieka za każdym razem uwieńczony jest serią zdrad, a w każdym przypadku wszystkie kolejne partnerki przy użyciu manipulacji i najbardziej zwyrodniałych kłamstw doprowadzane są do skrajnego emocjonalnego wyczerpania bądź choroby psychicznej, to wówczas możemy już mówić o schemacie – a więc o patologii.
Żeby uzyskać od Ciebie odpowiednie wsparcie w nagminnie powodowanych przez niego sytuacjach kryzysowych oraz wygenerować odpowiednią dla jego chorych potrzeb zmaksymalizowaną amplitudę Twoich uczuć, psychofag zastosuje szereg psychozabaw, które w ostatecznym rozrachunku mają na celu jedno: najpierw wykorzystanie Twoich zasobów, potem zdezorientowanie, a na końcu psychiczne wyniszczenie Ciebie. Gdy cel zostanie osiągnięty, pójdzie dalej – a Ty, jako akumulator, już się wyczerpałaś. Dopóki jednak dostarczasz mu tej rozrywki i będziesz się tej zabawie podporządkowywać, będzie przy Tobie trwał i udoskonalał swoje gierki, by wyssać z Ciebie, ile się da. Do końca (albo tak długo, jak mu na to pozwolisz). Najpewniej jednak, widząc, że jesteś już na wyczerpaniu, zastosuje podwójną taktykę i jeszcze będzie bawił się Tobą i równocześnie już zdobywał nowego dostawcę energii.
KATALOG PSYCHOZABAW
1. Amnezja.
30. Podróż za jeden uśmiech.
Na własny użytek ukułam koncepcję „dwóch głów”. Otóż każdy człowiek posługuje się w swoich życiowych wyborach owymi dwiema głowami – jedną głodną wszelakich uczuć i doznań (EMOCJONALNA), drugą przywołująca nas do porządku, nakazującą kierowanie się logicznymi przesłankami i zasadami (RACJONALNA). Wszystko byłoby pięknie, gdyby posługiwać się nimi obiema współmiernie do sytuacji i równoważnie. Niestety, u ogromnej rzeszy ludzi (w większości dotyczy to oczywiście kobiet) prym wiedzie głowa emocjonalna. Niestety też ta głowa jest najbardziej narażona na wszelkiego rodzaju potknięcia. W tej właśnie głowie nosimy wszelkie deficyty, traumy, lęki wyniesione z dzieciństwa i z niefajnych relacji z innymi ludźmi.
Uszy kobiety kochającej za bardzo są znacznie większe od jej mózgu. Chętnie chłoniemy słowa tyleż piękne, co niepoparte żadnymi realnymi przesłankami. Chętnie łapiemy się na obietnice, zaklęcia, dramatyczne scenki, w których psychofagi są specjalistami. Psychoteatr. Słowa, słowa, słowa. Fenomenalna lista dialogowa składająca się z zaklęć: nasze zjawiskowe pierwsze spotkanie, nasza wyjątkowa miłość, nigdy nie pozwolę sobie na jej zbrukanie, nasz magiczny seks, nasze cudowne wspomnienia, z nikim nie było mi tak dobrze i spokojnie, nasze splecione na starość dłonie, zrobię dla nas wszystko, nigdy cię nie zawiodę. Itd., itd. Jednym słowem – ogrywane są nasze najskrytsze marzenia i uczucia. Te hasełka są nam wszczepiane jak czipy do mózgu, żebyśmy z większą łatwością wybaczały obrzydliwe czyny, które mają nadejść. Nigdy, zawsze, my, nasze okraszone górnolotnym słownictwem, nadmierną intensywnością min, łez, tarzania się na kolanach. To w obawie o utratę tego właśnie pakietu skłonna będziesz wybaczać wszystko. To w obawie, że skończy się ten romantyczny teatrzyk, skłonna będziesz wypierać, ukrywać przed samą sobą i otoczeniem nawarstwiające się oczywiste sygnały, że jest jakieś, już nie tak piękne, drugie dno – jego inna twarz i jego podwójne życie. A wiesz, do czego można porównać ten lęk? To lęk narkomana przed odstawieniem toksyny. Bo ten pakiecik daje taki piękny haj. Dużo dasz sobie wmówić i wiele razy uwierzysz w kolejne kłamstwa, żeby jeszcze trochę pobyć na haju.
Co czuje
kobieta, która o drugiej w nocy pewnego zimowego dnia po odbyciu miłosnego aktu
ze swoim mężczyzną odkrywa w komputerze słowa, które napisał kwadrans przed
owym aktem do innej: Chciałbym cię pieścić, zasnąć przy tobie. Marzę o
tym, że oboje mieszkamy tu, w moim mieszkaniu, ale musimy jeszcze poczekać, bo
nie mogę stąd wyjść w samych skarpetkach (albo od innej kilka miesięcy
wcześniej) Ja też ciągle czuję twój zapach we włosach (albo do
jeszcze innej, już nie pamiętam kiedy) Moglibyśmy, jak dawniej, spotykać
się niezobowiązująco. Zawsze to lubiliśmy? Taka kobieta czuje się, jak
dopiero co wzięta zamiast, jak zgwałcona! Taka kobieta
nagle orientuje się, że w ten sposób była brana zamiast i gwałcona całymi
latami. Uzmysławia sobie, że latami z walizki przywożonej przez psychofaga z
kolejnych delegacji wyjmowała do prania bieliznę i ubrania, które wcześniej
były z niego zdejmowane przez inne... Taka kobieta uzmysławia sobie, że te
dziwne obce zapachy i różnej długości, i różnej maści włosy, zdejmowane przez
nią z jego marynarek, były sygnałem, którego nie powinna była zlekceważyć. Ale
zlekceważyła i teraz chce się jej od tej swojej głupoty i obrzydzenia
zwymiotować. I wymiotuje.
Wydaje Ci się (jest Ci skutecznie wmawiane), że to Ty ciągle popełniasz błędy – niedowidzisz, niedosłyszysz, nadinterpretujesz, czepiasz się. Włącza się program wpędzania siebie w poczucie winy. Zaczynasz nierówny wyścig z jego oczekiwaniami wobec Ciebie. Próbujesz „wynagrodzić” mu swoje rzekome przewiny. Nadskakujesz. Chcesz sobie zasłużyć na jego miłość mimo Twoich „ułomności”, których on odnajduje coraz więcej. Najgorsze jest to, że zaczyna cierpieć nie tylko Twoja psychika. Cierpi również ciało. Przypatrz się sobie. Odechciało Ci się nawet atrakcyjnie wyglądać. Straciłaś motywację. Dopiero co przecież byłaś jego księżniczką – a teraz ta ciągła negacja, odrzucenie, złośliwe uwagi, ignorowanie Twoich potrzeb, skupienie tylko na nim. Do tego ten ciągły obłęd fochów, agresji, na przemian z nawrotami płomiennych, przeskalowanych uczuć. I mimo tych cudownych „miodowych miesięcy” nieustająco czujesz się wykorzystywana i odrzucana. Czujesz, że on na Tobie zwyczajnie żeruje. Jemu należy się wszystko: Twoje oddanie, czas, wysiłki. Tobie nie należy się nic. Ani jego oddanie, ani jego czas, ani jego wysiłki. Przypatrz się: w waszym domu, firmie, rodzinie wszystko jako tako kręci się dzięki Tobie, ale i Twoim kosztem.
Kiedy rozmawiałam z innymi kobietami – ofiarami psychofagów, czytałam
ich wypowiedzi w książkach, na forach, bardzo często padały stwierdzenia: jego spojrzenie robiło ze mną to coś, będąc z nim czułam to coś.
Otóż mam dla Ciebie i dobrą, i złą wiadomość zarazem. To coś nie jest ukryte w nim, tylko
w Tobie. Tak naprawdę opowieść o związku z psychofagiem nie jest opowieścią o
nim, tylko o Twoich słabościach i deficytach, które wykorzystał, żeby najpierw
Cię zdobyć, a później na Tobie pasożytować i wyniszczać. To dlatego tak ważne
jest rozpoznanie w sobie tych „ułomności”, które powodują, że jesteśmy
wymarzonym celem psychofaga. A ten potrafi być szalenie charyzmatyczny,
elektryzujący, pociągający. Ale czy dla wszystkich? Są przecież ludzie, którzy
ich rozszyfrowują i opierają się ich teatrzykowi, są odporni na ich gierki.
Skoro jednak skończyłyśmy w związkach z psychofagami, to my do grupy
psychoodpornych nie należymy. Znakiem tego mamy… to coś, co ich do nas wabi,
co daje im wyraźny sygnał: tu będziesz
miał świetną zabawę, stary! Nawet tacy spece w tej dziedzinie, jak Robert
Hare czy Harvey Cleckley, są zdania, że co do zasady nie ma ludzi, którzy są
całkowicie psychofagoodporni. Kwestią jest tylko, czy psychofag poradzi sobie z
nimi przy użyciu bardziej, czy mniej wyrafinowanych technik oraz czy
zmanipulowanie konkretnej osoby zajmie mu mniej, czy więcej czasu. Wszystko
zależy od tego, na ile „cel” może mu się do czegoś przydać. Tym niemiej coś
powoduje, że i oni sami chętniej lgną do konkretnej kategorii ludzi.
Podjęłaś decyzję? Powiedziałaś: pas? Już nie możesz znieść tej ciągłej
niepewności, kłamstw, agresji przeplatanej z pustymi obietnicami. W ręku masz
twarde dowody, że tu działy się i nadal dzieją grubsze sprawy. Może nawet dałaś
mu szansę na powrót, ale on jest recydywistą, więc nie skorzystał (a raczej
znów skorzystał z innej pani). Sprawa jest jasna. Masz dość tego obłędu.
Walizka, szczoteczka do zębów, drzwi, prawnik, sayonara.
O nie, nie, moja droga. Tak łatwo to nie będzie. Teraz psychofag ma
swoje pięć minut. Teraz zobaczysz na własne oczy, co to znaczy obsesja. Teraz po raz kolejny w swoim
życiu psychofag zechce Ci udowodnić, jak strasznie jesteś dla niego ważna (nie
mylić z „kochana”). Zostaniesz po raz wtóry poddana procesowi uwiedzenia. Teraz
masz mu dostarczyć dowodów, że mimo wszystkiego, co Ci zrobił, nadal jesteś na
niego miękka, a przede wszystkim będzie MUSIAŁ odgrodzić Cię od innych
mężczyzn. Skoro zdecydowałaś się na zerwanie z nim, to pojawia się realne
zagrożenie, że w Twoim otoczeniu zaczną się takowi kręcić. A on nie może do
tego dopuścić. Jeśli nie będziesz należeć do niego, to nie będziesz należeć do
nikogo. Będzie więc wykorzystywał tę Twoją ciągle jeszcze „miękkość” na niego.
Zastosuje wszystkie taktyki, żeby machając Ci przed nosem ochłapem tej swojej
pseudomiłości, zdezorientować Cię emocjonalnie i zniechęcić do oglądania się za
innymi samcami.
Zaprawdę powiadam Wam – nieodkopnięty z odpowiednią mocą psychofag będzie nawracać jak niedoleczony świerzb. Wykorzysta wszystkie techniki i sposobności. Będzie sączyć w SMS-ach, mailach, słowach i uczynku coś na kształt syreniego śpiewu, w obliczu którego musisz, niczym Odyseusz, przywiązać się do masztu albo zalać sobie uszy woskiem, żeby na to nie reagować, bo śpiewać będzie zaiste pięknie. Głównie usłyszysz arię w różnych tonacjach, że jego świat bez Ciebie stanie się jałową pustynią i runie, a szansa na kontynuację waszego wyjątkowego związku zostanie zaprzepaszczona. I będzie to Twoją i tylko Twoją winą!
Jeżeli jesteś w takiej samej sytuacji jak ja, to masz jedno podstawowe
zadanie: zero kontaktu. On
Cię poznał na tyle dobrze, że wie, jak Cię podejść – wie, co Cię wzrusza, co
zadziała, który guzik trzeba wcisnąć. Ja naprawdę nie jestem głupią kobietą,
ale dawałam się łapać na to tyle razy, że to aż nie do uwierzenia.
Lingwozależna, uzależniona od manipulacji chorego człowieka kobieta to straszny
widok. Zostałaś wkręcona w spiralę myślenia o nim i o waszym związku (wierzyć –
nie wierzyć, kontynuować czy skończyć z tym, może jednak się opamięta – a co,
jak się nie opamięta, terapia, czy samouleczenie, naciskać, kontrolować czy
odpuścić i udawać zimną sukę). Im więcej sączonej przez niego toksyny, tym
więcej o tym myślisz i od tego myślenia się uzależniasz. I tak na okrągło.
Powiedzenie tej spirali STOP i zrobienie tego we właściwym momencie to wielka
sztuka. Jeśli przegapisz ten moment, to możesz się narazić na utratę własnej
tożsamości i schrzanienie sobie reszty życia. Masz nie odbierać telefonów, nie
czytać SMS-ów, nie wpuszczać go do mieszkania. Ja wielokrotnie poddawałam się
ciekawości (nadziei?) albo dawałam się sprowokować, ale trening czyni mistrza.
Pamiętaj – jemu nie chodzi o Ciebie i ratowanie waszego związku, tylko o zwycięstwo nad Tobą, o zaspokojenie
swojej chęci kontrolowania Ciebie i nakarmienie po raz kolejny swojej próżności.
Musi Ci przyświecać podstawowa zasada: uciekasz, ale ma to być
ucieczka do przodu, więc, na miły Bóg, dziewczyno, zajmij się wreszcie sobą. Skończ z myśleniem o człowieku,
który o Tobie nie pomyślał ani przez moment, kiedy zaspokajał swoje doraźne
zachcianki. Rozwijaj się, ruszaj, rób to, na co miałaś ochotę, a o czym
zapomniałaś. Każda aktywność jest lepsza niż kanapa plus rozpacz. Zakończenie
tej na wskroś chorej relacji nie ma Cię uwstecznić, tylko dać Ci kopa do
przodu. Wybierz sobie płaszczyznę, której doskonalenie dałoby Ci największą
satysfakcję, i ruszaj. Obojętne, czy to będzie Twój wygląd, warsztaty
fotograficzne, pisarskie, haft krzyżykowy, czy wolontariat w schronisku dla
psów. Postaw sobie cel i go zrealizuj. Ja zawsze chciałam ujawnić się z moim
pisaniem. Wstydziłam się. A dziś? Proszę – czytasz mnie. Może nie jest to
Bułhakow, ale nie dbam o to. Mam ochotę napisać o swoich emocjach i kawałku
życia – piszę. Jeśli na drodze do realizacji Twoich planów stoją finanse – tak,
to jest problem. Ale może warto się szarpnąć? Może masz zdolność kredytową, z
której mogłabyś skorzystać, albo zaskórniaki zbierane na czarną godzinę? No to
przyjmij do wiadomości, że czarna godzina właśnie nadeszła. Czarniejsza już
może się nie zdarzyć. To na nią oszczędzałaś. Wykup abonament na siłownię, kup
gitarę elektryczną, zrób sobie odsysanie tłuszczu, wyjedź w Himalaje.
Cokolwiek, co miałoby spowodować, że posuniesz się o krok w kierunku… siebie.
Cokolwiek, co oddali Cię od poprzedniego życia, w którym jesteś zakotwiczona.
Bo to nie było Twoje życie, tylko psychofagowe.
Polecam metodę na „padlinę”. Masz się nie ruszać, nie dawać oznak życia, nie prowokować, a sama prowokowana – nie reagować. Umarłaś i nie żyjesz. Psychofag ma na celu wykończenie Cię, więc jeśli nie dasz mu powodów do myślenia, że nadal jest co dobijać – odejdzie. No niestety. Lekarz kazał przytakiwać. Niech sobie ma. Chce ofiary – proszę, oto ofiara. Daruj sobie walkę wręcz, zemsty, udowadnianie. Teraz nie masz na to siły i możesz tylko wykopać sobie większy dołek. Na co Ci to?
Musisz sobie zdać sprawę z tego, że wyjście z toksycznego związku, jak
sama nazwa wskazuje, jest tym samym, co detoksykacja
po nałogu. W tym konkretnym przypadku odpowiednikiem „strzału w żyłę”
były chore, uzależniające spektakle toksyka i emocjonalne huśtawki, które Ci
fundował. Jeśli jednak zechcesz z tym hajem skończyć, to czekają Cię wszystkie
te same stadia, które przechodzi narkoman w ramach syndromu odstawiennego – i
fizyczne, i psychiczne. Świadomość tego, że wszystkie te składowe są częścią
procesu zdrowienia, pozwala przetrwać doły detoksykacyjne i chęć ponownego
sięgnięcia po „strzał”.
Następuje taki moment w paśmie naszej udręki po rozstaniu, że wydaje się nam, iż nie będzie jej końca. To wtedy jesteśmy skłonne uwierzyć, że skoro to aż tyle trwa i jest tak strasznie bolesne, to musiało to być miłością naszego życia. Nic bardziej mylnego. Bo oto właśnie nastąpiło przesilenie głodu narkotycznego. Jesteś przecież na detoksie. To, niestety, wraca falowo, ale z każdym razem z mniejszą intensywnością. Niestety wiele z nas w tych momentach poddaje się sile własnych iluzji, sile wspomnień i sile ataków psychofaga. I zaczynamy ten szalony taniec od początku. Jeśli jednak przeczekasz to przesilenie – wygrasz. Bo w przypadku wychodzenia z toksycznego związku ucieczka to walka. O siebie. Nie daj się złamać po raz kolejny.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Powiedzenie prawdy o
psychofagu należy się tym wszystkim dzieciakom. Bardziej niż którejkolwiek
kobiecie, która czyta tę książkę w poszukiwaniu otuchy, w trakcie albo zaraz po
zakończeniu chorego związku. Kto im doda otuchy? Kto zrozumie, że na ich
niewinnej, kształtującej się psychice latami dokonywano swoistego gwałtu? Kto
zrozumie, jak bardzo są samotne, próbując dopasować model pod tytułem „tatuś”
do kogoś, kto nimi manipuluje, okłamuje, poniża, wysługuje się nimi, że mu
tylko do czegoś służą? Do wszystkiego, ale nie do kochania. Jak wielka musi być
samotność i smutek dziecka, które czuje całym sobą (a nieskażona intuicja
dzieci wyczuwa to silniej), że są jedynie narzędziem? Jak wytłumaczyć dorosłym,
skąd bierze się ostentacyjna autodestrukcja takich dzieciaków i ich podskórna
złość, która czasem wybija jak szambo i powoduje, że są postrzegane jak
odmieńcy, jak dzikusy? No i niestety skłonność do powielania toksycznych
relacji.
· skrajna niekonsekwencja w jakimkolwiek
działaniu na dłuższą metę,
· nieumiejętność poświęcania się dla kogokolwiek,
· destrukcyjny imperatyw ulegania nagłym niezdrowym pokusom,
· ciągoty do używek lub skłonność do uzależnień,
· niepohamowana potrzeba doraźnej stymulacji, realizująca się w skrajnie nieodpowiedzialnych, antyspołecznych zachowaniach,
· częste przejawy agresji,
· patologiczne kłamstwa i manipulacje,
· niezdolność do głębszych i trwałych więzi międzyludzkich.
· nieumiejętność poświęcania się dla kogokolwiek,
· destrukcyjny imperatyw ulegania nagłym niezdrowym pokusom,
· ciągoty do używek lub skłonność do uzależnień,
· niepohamowana potrzeba doraźnej stymulacji, realizująca się w skrajnie nieodpowiedzialnych, antyspołecznych zachowaniach,
· częste przejawy agresji,
· patologiczne kłamstwa i manipulacje,
· niezdolność do głębszych i trwałych więzi międzyludzkich.
Pewnie, że nie powierzyłabyś. A jednak pozostając z takim człowiekiem,
robisz to.
Wiesz, ile musi mieć w sobie siły i woli przetrwania dziecko, które
jest komuś takiemu „powierzone” i nie ma wyboru, musi mu siebie zawierzyć? Z
jednej strony widzi, słyszy, czuje, a z drugiej nie może powiedzieć nic, bo
jedyna osoba, która mogłaby, powinna je obronić przed destrukcyjnym wpływem
psychofaga – własna matka – jest w niego zapatrzona jak w obrazek, wszystko
wybacza, czasem więcej niż właśnie dziecku. To na skutek takiego życia w
spsychofażonych dzieciach wylęga się bezradność, niskie poczucie własnej
wartości i… złość, która skumulowana w dzieciństwie kiedyś wybije.
Taki jest smutny los dzieci
psychofaga, które „służą” mu wyłącznie
do manipulowania innymi ludźmi zamiast do kochania, opiekowania się,
współtworzenia nowego życia.
Każda inna kobieta rozstająca się z partnerem po prostu niewłaściwym ma łatwiejsze zadanie. Jej partner zaniedbywał ją ALBO intelektualnie, ALBO fizycznie, albo emocjonalnie, albo w sferze duchowej, albo ją porzucił jako personę, albo zwyczajnie się im nie ułożyło i tyle. Kobiety uciekające ze związku z psychofagiem mają do odrobienia trudniejszą lekcję. Muszą nadrobić wszystkie te sfery, bo żerowanie psychofaga polega właśnie na tym, że to on ma być biorcą w tych wszystkich płaszczyznach, a ona w nich wszystkich – dawcą.
Umiarkowane, równomierne uzupełnienie wszystkich niedoborów po związku
z pasożytem jest zadaniem trudnym, gdyż dość naturalnym odruchem dla każdej
„uciekinierki” jest popadanie ze skrajności w skrajność. Wszystkie nasze
zachowania i reakcje w tym okresie można zakwalifikować jako przejaw czegoś, co
nauka nazywa PTSD – post-traumatic stress disorder (zespół stresu pourazowego). A może bardziej na miejscu będzie tu
określenie syndrom poobozowy. Nasz uraz bowiem nie był czymś
jednorazowym, tylko wieloletnim tkwieniem w wysoce stresogennym, upośledzającym
najważniejsze sfery życia, układzie. Początkowo nawet nie wiemy, czego się
uchwycić, bo do nadrobienia jest WSZYSTKO.
To samo dotyczy ciała. Głód! Długo skupiałyśmy się tylko na dbaniu o
narcystyczną cielesność naszych partnerów i ich wizerunek. Widząc, że nasze
zaangażowanie w ich look rozpromienia ich twarz, gotowe byłyśmy
lekceważyć nasze własne potrzeby w tym względzie, byle na ów uśmiech zasłużyć.
Wiele z tych, które decydują się na oderwanie od toksyny, należy
bowiem lojalnie ostrzec o pewnych nieprzyjemnych, acz naturalnych objawach,
które nastąpią zaraz po. Niczym nie różnią się od objawów dowolnej detoksykacji,
ale warto o nich wiedzieć zawczasu, co by się nie lękać, kiedy nadejdą. Niby można powiedzieć – syndrom odstawienny, ale kto by to chciał
zapamiętywać takie mundre terminy, skoro można prościej. POSTPSYCHOFAGOZA.
Myślę, że tym terminem można objąć cały zespół objawów charakterystycznych dla
detoksu i żałoby razem wziętych.
Panów-Właściwych jest multum, tylko nasze deficyty powodowały, że
oglądałyśmy się z wzajemnością za Panami-Niewłaściwymi. I to z tym właśnie
należy skończyć, a nie ze wszystkimi panami hurtem. No fakt, faceci są inni.
Jak bardzo, to jest jeszcze do zbadania, ale nie w Twoim obecnym stanie. Teraz
powinnaś się zatrzymać, nie popadać ze skrajności w skrajność, nie gorzknieć
ani nie rzucać się w klinowanie. Spoko-luz. Teraz zajmij się sobą, poprzyglądaj
się. Ja po całej sprawie zapadłam się w sobie na wiele miesięcy, mój mózg
wykonywał zdziesięciokrotnioną robotę mającą na celu przeformatowanie twardego
dysku. Nastąpiła zmiana oprogramowania, wgrałam upgrady i updaty. Transformacja.
Czy wiedziałaś, że assertio z
łaciny znaczy wyzwolenie? Wyzwolenie w znaczeniu nadania wolności niewolnikowi.
Od czego można wyzwolić niewolnika, wasala, który żyje w nas samych?
Od lęków, zależności, nieumiejętności bronienia własnych granic.
Będę powtarzać do upadłego – złość jest najzdrowszym stanem
emocjonalnym, jaki natura mogła wymyślić dla ofiar przemocy. Dopóki się
poddajemy i żyjemy w wycofaniu i izolacji od świata, dopóty gramy pod batutą oprawcy.
Dopiero rzetelne wkurzenie się na siebie i przerwanie tego impasu daje nam
możliwość dźwignięcia się z obłędu wytworzonego przez szaleńca. Kiedy sobie
uświadomiłam, że do tej złości mam zwyczajnie prawo – poszło już łatwiej.
Jest w Indiach najniższa kasta ludzi – pariasi. Do nich zaliczają się niedotykalni i, jeszcze niżej, niewidzialni. Są w hierarchii społecznej tak nisko, że samo spojrzenie na nich przedstawicieli kast wyższych jest traktowane jako nieczyste. Ja w pewnym momencie doszłam do tego, że jeśli nie postawię tamy obłędowi wybaczania komuś, kto nie zasługuje nawet na plunięcie mu w twarz, sama siebie zdegraduję do kasty niewidzialnych – bo nie będę mogła na siebie w lustrze patrzeć bez obrzydzenia. Wyobraziłam sobie taki scenariusz. On zdradzałby mnie do końca życia, tak jak jego ojciec zdradza jego matkę i tak jak on sam robi to ze wszystkimi swoimi kobietami. Żeby w tym związku wytrwać, musiałabym się „otorbić” na to łajdactwo i w tym tkwić albo oszaleć z upokorzenia i podejrzliwości. Moje dziecko patrzyłoby na to, jak z wolna staję się niewiarygodnym zerem, podnóżkiem dla kłamcy i emocjonalnego agresora (piękny wzorzec kobiety). Wyobrażenie sobie takiego gówna potrafi dać kopa niezbędnego do wycięcia tej postaci raka wraz ze sporym marginesem zdrowej tkanki. Ja bym sobie, dziewczyny, po prostu nie wybaczyła tego, że jemu wybaczyłam.
Byłam cieniem siebie. Miałam wyprany mózg, wydrenowaną psychikę i
wycieńczone ciało. Jednak od pewnego momentu w jednej z moich dwóch głów
zadziałało oprogramowanie, które samoczynnie co rano odpalało się w tle i –
niezależnie od głupot, jakie wyczyniała głowa emocjonalna – sterowało
działaniami ewakuacyjnymi. Mozolnie, ale na przestrzeni kilku miesięcy bardzo
skutecznie. Każda sensowna czynność okupiona była nadludzkim wysiłkiem, ale
też… wspierana różnymi zbiegami okoliczności. Dziś, kiedy oceniam to z
perspektywy czasu, widzę, ile miałam szczęścia w całym tym nieszczęściu i jak
każde działanie na rzecz i w obronie siebie samej było nagradzane.
Pamiętam tylko uczucie, ale nie pamiętam słów. I może to jest nie najgorszy sposób, żeby zacząć zapominać…