Nie wiesz, kiedy i jak to się stało.
Stopniowo, niezauważalnie, latami zabrnęłaś w relację z kimś, kogo nie znasz…
To już nie jest Twój idealny, charyzmatyczny partner. Maska opadła. Nagle dostrzegasz twarz emocjonalnego przemocowca. Twarz psychofaga.
I wtedy próbujesz się z tego wyrwać. Musisz się wyrwać, bo niebawem zostanie z Ciebie rozmontowany psychicznie wrak człowieka.
Zaczyna się nierówna walka zdrowego rozsądku z chorymi emocjami.
Czujesz, jakbyś miała dwie głowy, mówiące różnymi językami i przekrzykujące się nawzajem, a Ty nie wiesz, której z nich masz usłuchać.



Asystentka iluzjonisty

Schemat jest mniej więcej taki sam.  

1.      Następuje moment, w którym nie jesteście w stanie dłużej znosić wszystkich atrakcji, które ma wam do zaoferowania przemocowy partner – spirala kłamstw, zdrad, poniżeń, wykorzystywania. Ze swojego stanu psychicznego zwierzacie się komuś zaufanemu, a jego reakcja utwierdza Was w przekonaniu, że Wasze wnioski są po stokroć słuszne. Postanawiacie z tym skończyć i podejmujecie nieśmiałe kroki mające na celu zakończenie związku. Wasi powiernicy (rodzina, przyjaciele, terapeuta) angażują się we wsparcie Was w tym procesie, bo od dawna zauważają postępującą degradację Waszej psychiki i cieszą się, że wreszcie dojrzałyście do właściwych decyzji.

2.      Na tym etapie zaburzony partner, postępujący wg schematu przemoc - miodowy miesiąc – przemoc do kwadratu, widząc waszą desperację przeistacza się w chodzącą obietnicę zmian i definicję skruchy. Dostarcza Wam wszystkich składowych dających Wam nadzieję na reaktywację związku na nowych – ulepszonych zasadach. Wszystko, co teraz dostaniecie (a co też jest boleśnie schematyczne) już opisywałam więc nie będę się powtarzać, ale fakt pozostaje faktem – uległyście roztaczanej przed Wami wizji i własnym nadziejom.

3.      No tak. Ale co teraz zrobić z tym wszystkim, co zostało na temat Waszego związku powiedziane osobom, które Was wysłuchały i przybiegły Wam z pomocą? Wariantów jest kilka – albo kłamstwo (powtórne zejście się z partnerem ukrywacie przed otoczeniem, a sam temat ucinacie/przemilczacie), albo udawanie, że tu się nic nie wydarzyło, „tylko mi się zdawało”, „byłam przemęczona i przekoloryzowałam”, albo usprawiedliwianie partnera. Tłumaczycie (innym ale głównie sobie samej) jego postępowanie. Najchętniej tym, że dałyście mu powody, preteksty, że też nie byłyście idealne, że on miał trudny okres, a Wy wredny charakter, bla, bla, bla.

4.      Po jakimś czasie miodowy miesiąc się kończy a wizja, skrucha i obietnice znów okazują się tylko słowami i iluzją. Z każdym dniem zauważacie, że nic się nie naprawia tylko jeszcze bardziej psuje a Wy jesteście trenowane na wytrzymałość w kolejnych obszarach. Po takim manewrze Wasza psychika jest nadwątlona jeszcze bardziej niż w fazie początkowej i zaczynacie biegać w kółko, tzn. znów poszukujecie pomocy u zaufanych, empatycznych osób.  

Każda z Was wie, że taki cykl może się powtarzać w nieskończoność. Jest tylko jeden problem – Wy tracicie szacunek do samych siebie, a Wasze otoczenie zaczyna tracić cierpliwość i jest zdezorientowane.  

Jako osoba, która przez to wszystko przeszła teraz, będąc przy zdrowych zmysłach, powiem Wam coś, czego Wasi bliscy być może Wam nie powiedzą: to tylko Wam się wydaje, że nic w tej sytuacji nie jest takie oczywiste. Wasz partner tak Wam zamącił postrzeganie podstawowych wartości, że przypominają galaretę i zaczynacie się naginać do jego skrzywionych standardów i relatywizować. Dla Waszego otoczenia wszystko jest bardzo czytelne i niestety szalenie frustrujące, bo po kilku takich nawrotkach oni zwyczajnie znieczulają się na Waszą krzywdę. Ale oni też są pośrednimi ofiarami przemocy emocjonalnej. Na huśtawce, którą urządza jeden zdemoralizowany człowiek cierpią wszyscy.  Cierpicie Wy, bo na ołtarzu tego związku oprócz wszystkiego, co poświęciłyście do tej pory, musicie złożyć kolejne ważne dla Was wartości – uczciwość, spójność Waszych słów i działań, zaufanie najbliższych. Cierpią bliscy, bo są zupełnie bezradni choć próbują Wam pomóc na wszelkie sposoby – perswazją, poszukiwaniem dla Was czaso-umilaczy, literatury, specjalistów, często pomagają Wam finansowo. Cierpią Wasze dzieci, bo na ich oczach rozpada się w kawałki podstawowy wzorzec moralny. Wygrany w tym chorym układzie jest tylko jeden. Zgadnijcie kto. 

Zauważcie ciekawą prawidłowość – Wy i Wasze otoczenie wciągane jest w pokrętny system rozumowania i postępowania. Ten człowiek dowodzi Wam, że i Wy takie święte nie jesteście, skoro potraficie kłamać, kręcić, dezorientować bliskich (choćby w imię miłości). Na Was nie poprzestanie – będzie manipulował wybraną osobą z Waszego otoczenia, żeby zrobić z niej swojego sojusznika i wywierać na swoją ofiarę dodatkową presję („Nawet twój brat mówi, że masz skłonności do histeryzowania i przesady.”) Sam zdemoralizowany, spróbuje upodobnić innych do siebie. Taka taktyka pozwala im nie czuć się odmieńcami. 

No i dochodzi jeszcze jeden istotny element całego procesu – izolacja. Odsuwacie się od tych, którym się zwierzałyście i otrzymałyście od nich wsparcie. Jest Wam zwyczajnie wstyd. Ba! Na czas powrotu do partnera Wasi bliscy stają się Waszymi… wrogami, bo poznali kawałek nieładnej prawdy o tym człowieku, który „przecież obiecał, że teraz wszystko będzie inaczej”. W tych okresach unikacie ich i macie przeświadczenie, że nie zrozumieją zawiłości przyczyn, które kazały Wam zawrócić z obranej drogi. Lepiej więc zamknąć się w czterech ścianach z przemocowcem w nadziei, że on stanie się przyzwoitym człowiekiem, a cały świat zapomni, co się Wam wymsknęło. Taką odizolowaną ofiarę, pozbawioną wsparcia jeszcze łatwiej się urabia. 

Nie jest absolutnie moim zamiarem wpędzanie Was w poczucie winy, bo wiem, jakie to obrzydliwe uczucie, dać się po raz kolejny nabrać, a potem szukać wsparcia u osób, które po raz kolejny się zawodzi. Chcę jedynie, żebyście wiedziały, że natychmiast jak tylko zachowacie się stanowczo i konsekwentnie, zaufanie i szacunek Waszych bliskich wróci do Was ze wzmożoną siłą. Oni zrozumieją, że mimo całej tej szarpaniny pokonałyście pewną formę choroby, a za to zawsze należy się szacun. 

To dobry moment, żeby przytoczyć myśl Sary Strudwick (w wolnym tłumaczeniu i z własnym rozwinięciem). 

Psychofagi, drogie Czytelniczki, są jak iluzjoniści, jak magicy. A magik przestaje być magiczny, kiedy publiczność zostaje uświadomiona co do tajników poszczególnych trików. Wówczas atrakcyjność pokazu spada, bo widz nie ulega iluzji. Czytajcie więc, dziewczyny, coraz szerzej dostępną literaturą fachową na temat zjawiska współuzależnienia, asertywności i metod postępowania „prestigitatorów”. Słuchajcie terapeutów i innych kobiet po podobnych przejściach na grupach wsparcia, bo one, ku Waszemu zaskoczeniu ale i uldze, będą opowiadać o tych samych, dobrze Wam znanych trikach waszego własnego umysłu. Nie pozostawajcie obojętne na wszystko, co do Was mówią wasi bliscy, bo oni, w przeciwieństwie do osoby współuzależnionej, mają trzeźwe umysły. A w pewnym momencie, w miarę wzrostu świadomości, zorientujecie się, że ogrywane są na Was bardzo tanie sztuczki, bazujące na odwracaniu uwagi i wykorzystywaniu błędu poznawczego widza.
 
Bycie do końca życia asystentką iluzjonisty to kiepska fucha. [I żeby to chociaż Copperfield był...]