Nie wiesz, kiedy i jak to się stało.
Stopniowo, niezauważalnie, latami zabrnęłaś w relację z kimś, kogo nie znasz…
To już nie jest Twój idealny, charyzmatyczny partner. Maska opadła. Nagle dostrzegasz twarz emocjonalnego przemocowca. Twarz psychofaga.
I wtedy próbujesz się z tego wyrwać. Musisz się wyrwać, bo niebawem zostanie z Ciebie rozmontowany psychicznie wrak człowieka.
Zaczyna się nierówna walka zdrowego rozsądku z chorymi emocjami.
Czujesz, jakbyś miała dwie głowy, mówiące różnymi językami i przekrzykujące się nawzajem, a Ty nie wiesz, której z nich masz usłuchać.



środa, 21 maja 2014

... i historie kobiet


Nie zawsze jest tak, że w odpowiednim momencie, tzn. kiedy w kobiecie zaczyna kiełkować myśl o odejściu z toksycznego związku, otoczenie obfituje w przykłady kobiet, które mogłyby „zarazić” sprawczością i siłą woli. Wręcz odwrotnie. Filarem związku przemocowego jest przecież izolacja od świata i ludzi, którzy mogliby, nie daj Boże, pokazać takiej nieszczęsnej, jak wygląda normalne życie. W przejściowym etapie jest więc pustka. Po życiu w emocjonalnym Czarnobylu ma się trudność nawet ze sporządzeniem listy zakupów na jutro, a co tam dopiero gadać o jakichś dalekosiężnych planach, wyzwaniach, samorealizacji, pasjach. Jednak przychodzi taki moment, kiedy… no chciałoby się już wyjść z tego stanu rezygnacji i skupienia na cudzym obłędzie i zająć się czymś, no, kurczę, czymś fajnym. Najlepiej sobą. Ale jak? Skąd czerpać?

A skąd się da. Pozwólcie, że Was trochę „pozarażam”.
Na początek literatura kobieca. Nie jestem zwolenniczką podziału literatury na męską i damską tylko na dobrą i kiepską. Nie da się jednak ukryć, że są w życiu etapy, kiedy zwyczajnie ma się ochotę na leczenie podobnego podobnym i na utożsamienie się z tym, co nam bliższe.  Rzecz jasna jest zylion wspaniałych i budujących historii mężczyzn. Jednak, w ramach rekonstrukcji swojego nadgryzionego kobiecego pierwiastka, warto zapatrzeć się na kobiety, które uruchamiają nasze umysły, które wiedzą czego chcą i nie pozwolą się z tej drogi wymanewrować, które nie muszą nikomu niczego udowadniać (oprócz siebie) i z nikim ścigać. Zapewniam was – utożsamianie się z wyjątkowymi kobietami świetnie robi na psyche i cerę. [Sygnał ostrzegawczy - jeśli samorealizacja innych kobiet wydaje się czymś nieosiągalnym, wręcz irytuje i zamiast motywować – wpędza w jeszcze większego doła, znak to niezawodny, że trzeba coś zmienić.]

Nie mówię tu o tych odmóżdżających czytadłach, opisujących banalne dylematy muszki owocówki (to jest literatura babska). Mówię tu o pozycjach opowiadających o pełnokrwistych kobietach, o ich niełatwych wyborach i poszukiwaniu swojej tożsamości (to jest literatura kobieca).

Martyna Wojciechowska – seria książek „Kobieta na krańcu świata”. Dlaczego Martyna? Dlatego, że kiedy kilka lat temu tkwiłam w moim prywatnym Czarnobylu, właśnie kobiety takie jak Martyna majaczyły mi gdzieś na horyzoncie jako cel. Słowo „niemożliwe” tę dziewczynę wkurza i prowokuje do działania. Gorąco polecam ten rodzaj wkurzenia.
Dlaczego literaturę podróżniczą zaliczam do kobiecej? A dlaczegóżby nie? I tak, właśnie książki a nie programy TV, bo tu w przekazie Autorki najlepiej można się rozsmakować a fotografie Małgorzaty Łupiny  wynagrodzą Wam brak ruchomych obrazków z nawiązką. Autorkę można pokochać już za sam wstęp, a historie jej poszczególnych bohaterek (poza walorami poznawczo-geograficznymi), to żywy dowód na to, że mimo zupełnie niesprzyjających uwarunkowań można sobie wypracować własną wolność na miarę okoliczności. Nawet w kulturach, które promują jedynie mężczyzn a przemoc jest społecznie ugruntowanym kanonem. Można też zwyczajnie docenić, jakiego miałyśmy farta, że żyjemy tu i teraz i ile mamy wynikających z tego możliwości, a tak rzadko robimy z tego użytek
ALE, jeśli czytając te egzotyczne historie o podporządkowanych istotach żyjących w patriarchalnych strukturach, poczujecie się lepsze, to hola! Zapewniam was, że dla kobiet pozostających w zdrowych związkach albo samodzielnie i godnie sterujących swoim życiem, współuzależniona kobieta żyjąca w przemocowym związku (okłamywana, zdradzana, lżona i traktowana instrumentalnie) doprawdy niewiele się różni od tej na krańcu świata. Tyle tylko, że tam – w świecie ubóstwa, analfabetyzmu i „gorszości” płci wyssanej z mlekiem matki - bycie niezależną jest zdecydowanie trudniejsze. Bo krańce świata są w głowie a nie na globusie.
Wystarczy zresztą popatrzeć na samą autorkę i z grubsza choćby zapoznać się z paletą jej pasji i dokonań oraz popatrzeć, jak przezwyciężała życiowe „a ku-ku”, żeby wiedzieć, co kryje się pod pojęciem KOBIETA. Miałam przyjemność zetknąć się z nią na Konferencji Sieci Przedsiębiorczych Kobiet i real mnie utwierdził w przekonaniu. Totem kobiecości – niezależna, naturalna, dowcipna, serdeczna, spójna.
Cenię ją też za coś, co miała odwagę powiedzieć wszem i wobec: kiedyś testosteron i adrenalina były dla niej miernikiem spełnienia. Jednak lepiej się czuje od kiedy utożsamiła się ze swoją kobiecością i przestała się ścigać. („Ręka w górę, które z was mają dziecko. – zapytała na konferencji - Nooo, to już Mont Everest macie zdobyty.”)

Swoją drogą, w ramach podpatrywania sprawczości i aktywności innych, warto bywać w miejscach takich jak wspomniana konferencja. Zero skwaszonych twarzy, otwarte głowy, stan gotowości do czerpania inspiracji. Jednym słowem - zdrowa zbiorowa energia, że się tak z metafizyczna wyrażę. A dam rękę na odcięcie, że sporo ze zgromadzonych tam kobiet niejedno przeszło. I radę dało. 

A Magda Bębenek? Słyszałyście o tej witalnej i dynamicznej młodej osobie i serii jej książek „Polka potrafi”? Historie zwykłych kobiet, które postanowiły być niezwykłe, dając sobie prawo do zmian i prób. Sama autorka ma tysiąc pomysłów na życie i nie waha się ich użyć. Magda to też moje klimaty – na wstępie po imieniu, z uściskami, bez zbędnych ceregieli. Dodam, że selfpublisherka.
Słowa kluczowe jej książek: ryzyko (i jego podejmowanie), zdrowy egoizm (i niewstydzenie się go), wyzwania (i branie ich za rogi), lęki (i ich pokonywanie), dramaty (i ich przekuwanie w sukces), potencjał (i jego wykorzystywanie), padnij (i powstań).
Dorzućcie jeszcze „Skandalistki” Elizabeth Mahon, „Bez makijażu” Wiili Shalit i Joanny Laprus Mikulskiej oraz Sylwię Chutnik a będziecie miały mentoringowy pakiet startowy historii z życia wziętych. 
Macie dziecko w wieku „książeczka-do-łóżeczka”? Kupcie mu uroczą bajkę Agaty Baranowskiej „O Zającu, który szukał Swojego Miejsca”. Nostalgiczna bajka-nie-bajka o Pasiastym pluszaku porzucającym wystawę sklepową, gdzie wszystkie zabawki z utęsknieniem czekają na Kogoś i ruszającego w świat w poszukiwaniu Swojego Miejsca. Przypomina Wam to coś? No i plus piękne ilustracje samej autorki inspirowane pracami Edwarda Hoppera. Odnoszę nieodparte wrażenie, że pani Agata nie do końca dla dzieci to napisała. Dodam, że selfpublisherka.
A jeśli chcecie beletrystki – proszę bardzo. "Kobiety bez mężczyzn" Shahrnush Parsipur. A i to nie mam pewności, ile w tych magicznych historiach jest fantazji a ile prawdy zaczerpniętej z życia. Irańska autorka przypłaciła więzieniem napisanie tej książki, w Iranie zresztą zakazanej więc realizm a nie magia tak cenzorów musiała rozjuszyć. Brutalna rzeczywistość przeplata się z piękną narracją, a w samym centrum – siła kobiecych marzeń. Jednak, uprzedzam, to tylko dla amatorek realizmu magicznego. Osobiście ubóstwiam, ale jeśli nie lubicie, jak się wam jedna z bohaterek nagle zamienia w drzewo – odradzam. Na podstawie książki powstał też film przecudnej urody.
No właśnie – kino. Jak najbardziej. Do wyboru do koloru. Na samym szczycie piramidy – Nadine Labaki i jej „Karmel”, o których już tu pisałam. Dzięki oszczędnym, acz wyrazistym obrazom i subtelnej muzyce bohaterki i ich historie są tak bliskie, jakby opowiadały mi je, siedząc ze mną w swojskim „Chleb i wino” a nie w podniszczałym salonie kosmetycznym w Bejrucie.
Potem lecą filmy 3K - wyreżyserowane przez kobiety, na podstawie książek napisanych przez kobiety i o kobietach opowiadające. Kolejno: „Skrawki życia”, „Fortepian” i „Godziny”. A i panowie też pięknie potrafią nas wyreżyserować (choć, a jakże, najczęściej na podstawie książek napisanych przez panie): „Smażone zielone pomidory”, „Kolor purpury”, „Dom dusz” (w wersji książkowej „Dom duchów”), „Służące”, „Volver”, „Erin Brockovich”, „Stalowe magnolie” (jak dla mnie tylko wersja 1989 roku), „Irina Palm” (mocna sprawa, nie dla wydelikaconych) oraz gwiazda gwiazd „Drzewo cytrynowe”.
W programie obowiązkowym - „Dzień kobiet” - film znakomitego, niebojącego się nowych wyzwań, tandemu reżysersko-aktorskiego. Maria Sadowska udowadnia, że zna się nie tylko na muzyce ale i na reżyserce, a Katarzyna Kwiatkowska, że warto wyjść z szufladki parodystki, żeby pokazać doskonałą twarz aktorki dramatycznej.
Teatr? Ależ proszę. Warszawa. Teatr Polonia. Krystyna Janda i „Shirley Valentine” autorstwa Williego Russela (tego samego, który napisał „Edukację Rity”). Sztuka grana jest od ćwierć wieku więc śpieszcie się, bo Krystynie Jandzie, brawurowo (powiedziałabym wręcz, że z wiekiem coraz brawurowiej) grającej ten monodram może się kiedyś znudzić, a trudno doprawdy wyobrazić sobie kogokolwiek innego w tej roli.
Numery muz, nazwiska autorów i tytuły można mnożyć. W tych książkach/filmach znajdziecie zarówno te z pierwszych stron gazet, jak i „dziewczyny z sąsiedztwa”, te autentyczne, i te wymyślone postaci (co jak dla mnie nie ma większego znaczenia, bo liczy się pewien rodzaj inspiracji a Clara Trueba jest dla mnie tak samo rzeczywista, jak sąsiadka za ścianą). Ale tak naprawdę chodzi tylko o jedno – warto szukać dowodów na to, że nie tylko dramaty ale i marzenia da się udźwignąć, a w ślad za naszą chwilową słabością podąża spory potencjał. No bo zaiste, kobiety radziły sobie nie z takimi dramatami, jak zaledwie jakiś bezkręgowiec.
I teraz, uwaga, przychodzę z dobrą nowiną, którą głosi (wprost albo w domniemaniu) większość autorek i bohaterek powyższych pozycji a ja ćwiczę na sobie. Strach jest podpowiedzią, dziewczyny. Paradoksalnie wyjście naprzeciw temu, czego boimy się najbardziej, daje nam największego kopa, a suma systemowo pokonywanych lęków zaczyna składać się na nasze poczucie własnej wartości. Jeśli byłyście w przemocowym związku, to wiecie, że właśnie samoocena odbierana jest kobiecie w pierwszej kolejności. Nie ma lepszej metody na odbudowę tego aktywu niż sprawdzanie się w sferach, o których do tej pory bałyście się nawet myśleć.
Parafrazując mistrza Yodę, który twierdził, że Strach jest ciemną stroną mocy, powiem: jeśli jest strach to i moc się znajdzie.

Idę o zakład, że czytając/oglądając powyższe zaczniecie się niecierpliwie wiercić. Zechce się wyjść, wyjechać, pobiec, skończyć stare, zacząć nowe. No właśnie. Jeśli historie innych już Was tak „napromieniują”, to trzeba zrobić coś jeszcze. Wstać z fotela i spróbować. Przecież w tym wszystkim chodzi o coś więcej niż zaledwie PRZEŻYĆ. Chciałoby się POŻYĆ dla siebie i pełną piersią, dziewczyny, czyż nie?

I niech moc będzie z Wami.

Peesa multimedialnego zapożyczam od Alicji. I zapewniam Was, że to, co wyprawia Jokke Sommer na tym teledysku Rudimentala, kobiety wyprawiają z nie mniejszą gracją.  Dowód w sprawie na filmiku nr 2.