Minęło dziewięć miesięcy i mamy kolejne dziecko – drugie wydanie „Głów”. Mam powody do satysfakcji i podzielenia się nią. Znalazłam się bowiem w gronie samodecydujących selfpublisherów, którzy wspólnie ze swoimi Czytelnikami dowiedli, że można się wzajemnie znaleźć nawet bez rozbudowanej reklamy. Mam też zwykłą przyjemność w myśleniu o tym, że jakaś dziewczyna odetchnie z ulgą czytając „Głowy”, będzie zaznaczać w książce fragmenty, z którymi się identyfikuje, będzie zaginać rogi, czytać ją w łóżku albo w wannie, a po przeczytaniu może pożyczy znajomej w potrzebie. Czy autora może coś ucieszyć bardziej niż taka wizja? (A któryż selfpublisher nie miewa na początku tej drogi gorszych wizji - np., że będzie musiał swoją książką palić w kominku.)
To dobry moment, żeby powiedzieć Wam co następuje.
Warto, dziewczyny, realizować to, co uznajecie za słuszne lub z jakichś
względów potrzebne Wam jak powietrze, satysfakcjonujące. Wbrew pozornym
ograniczeniom, wbrew własnym lękom, cudzym językom a czasem nawet i wbrew
logice. Gdyby ktoś, powiedzmy, dwa lata temu powiedział mi, że w tym czasie na
kilku płaszczyznach mojego życia zrealizuję to, co zrealizowałam,
to zaproponowałabym mu zmianę albo lekarza albo zestawu leków. Dziś już
rzadko używam słów „To niemożliwe”. Na odwrót - pojawiający się problem
wyświetla mi w głowie sporej wielkości neon „Możliwość”.
Możliwość rozwinięcia nowych umiejętności, możliwość pokonania kolejnych
barier, możliwość poznania… swoich możliwości. Życie to jedno, wielkie zadanie
rozwojowe normalnie.
Mam dla Was w tym temacie kilka pokrzepiających przykładów z podwórek koleżanek po analogicznych perypetiach, a onegdaj bywałych na blogu i współtworzących go. Walkiria – systemowe i definitywne wyjście z bardzo złożonego układu wspólnoty z ex-udręką. Rozwód, wyprowadzka (z córką i szczoteczką do zębów), zmiana nazwiska a potem planowe wyjście ze wspólnej firmy i wejście na nowy, starannie przygotowany grunt zawodowy. Finansowo to było bardzo ryzykowne posunięcie ale jasna wizja własnego życia zrobiła swoje (i wynagrodziła z nawiązką). Systemowa ewakuacja. Kajka śmiga po górach jak kozica i już samiusieńkich Tater jej mało. A ponieważ łączy to z osiągami na siłowni to niebawem widzę ją na którymś z ośmiotysięczników (Kajka, weź mnie ze sobą choćby w roli Szerpy! Będę za tobą śpiwór, menażkę i majtki na zmianę targać, pliiiiiz). Marcysia zaś, jak postanowiła tak uczyniła, odwróciła się z gracją na pięcie i wyniosła do innego życia i innego miasta, gdzie rozwinęła skrzydła w… (określmy to najogólniej i najtajemniczej) instytucji rangi państwowej. Niedawno cytowana tu Mariola robi studia (przy dwójce dzieci!) i jednocześnie z satysfakcją pomaga dziewczynom targanym przemocowymi dylematami, z którymi i ona kiedyś musiała się zmierzyć. Faworytka udziela się w organizacji pomagającej dzieciom i rozwija artystycznie i dizajnersko. Monika, mimo swoich przejść, a może właśnie na przekór nim, realizuje się z powodzeniem w uroczym bajkowo-zabawkowym biznesie i równocześnie walczy w sądzie o prawdę swoją i kilku innych kobiet poturbowanych przez pewnego pana. Itd. Itd. Itd. Niezła brygada się z tego zrobiła.
Mam dla Was w tym temacie kilka pokrzepiających przykładów z podwórek koleżanek po analogicznych perypetiach, a onegdaj bywałych na blogu i współtworzących go. Walkiria – systemowe i definitywne wyjście z bardzo złożonego układu wspólnoty z ex-udręką. Rozwód, wyprowadzka (z córką i szczoteczką do zębów), zmiana nazwiska a potem planowe wyjście ze wspólnej firmy i wejście na nowy, starannie przygotowany grunt zawodowy. Finansowo to było bardzo ryzykowne posunięcie ale jasna wizja własnego życia zrobiła swoje (i wynagrodziła z nawiązką). Systemowa ewakuacja. Kajka śmiga po górach jak kozica i już samiusieńkich Tater jej mało. A ponieważ łączy to z osiągami na siłowni to niebawem widzę ją na którymś z ośmiotysięczników (Kajka, weź mnie ze sobą choćby w roli Szerpy! Będę za tobą śpiwór, menażkę i majtki na zmianę targać, pliiiiiz). Marcysia zaś, jak postanowiła tak uczyniła, odwróciła się z gracją na pięcie i wyniosła do innego życia i innego miasta, gdzie rozwinęła skrzydła w… (określmy to najogólniej i najtajemniczej) instytucji rangi państwowej. Niedawno cytowana tu Mariola robi studia (przy dwójce dzieci!) i jednocześnie z satysfakcją pomaga dziewczynom targanym przemocowymi dylematami, z którymi i ona kiedyś musiała się zmierzyć. Faworytka udziela się w organizacji pomagającej dzieciom i rozwija artystycznie i dizajnersko. Monika, mimo swoich przejść, a może właśnie na przekór nim, realizuje się z powodzeniem w uroczym bajkowo-zabawkowym biznesie i równocześnie walczy w sądzie o prawdę swoją i kilku innych kobiet poturbowanych przez pewnego pana. Itd. Itd. Itd. Niezła brygada się z tego zrobiła.
Warto było tu w swoim czasie kliknąć przycisk „Załóż
bloga”. Choćby po to, żeby poznać takie pierwszoligowe zawodniczki. Nie
będziemy lakierować rzeczywistości – na początku każdej koła buksowały w
błocie. Ale zwyciężyło poszukiwanie większych i mniejszych wyzwań w celu
znalezienia własnej drogi i własnej twarzy, na którą można z satysfakcją
popatrzeć w lustrze o poranku. Każda musiała się zmierzyć z mnóstwem wrogów
wewnętrznych – starannie przez lata wypielęgnowany samokrytycyzm, lęk przed
podejmowaniem ryzykownych decyzji, potrzeba uzyskania akceptacji innych dla
własnych wyborów czyli zewnątrzsterowalność. Nawet najpiękniejsze wizje mogą
się rozbić o takie rafy.
Jest też coś, o czym warto powiedzieć, na co warto być
przygotowanym na czas wprowadzania zmian.
Zacznę od tego, że od dłuższej chwili staram się
otaczać ludźmi, którzy z różnych względów (dojrzała potrzeba samorozwoju albo
jakiś traumatyczny impuls zewnętrzny) poszukują na wszelkie możliwe i nie
możliwe sposoby swojej własnej drogi – innej od dotychczasowej, wymagającej inwencji,
czasem bardzo niestandardowych aktywności, a generalnie podjęcia ryzyka.
Otóż ci ludzie zwrócili moją uwagę na to, że musimy
się na tym etapie zmierzyć nie tylko z wrogiem wewnętrznym, który
zrobi wszystko, żeby zatrzymać nas w starym, niewygodnym ale ugrzanym fotelu.
Pojawia się też zjawisko, które mogłabym nazwać „ujadzaczem” (od jadzenia) albo
„ujadaczem” (od ujadania). Są bowiem takie osoby, które odczuwają destrukcyjny
dla siebie dyskomfort, kiedy inni pozwalają sobie na wyjście ze strefy przeciętności
i dają sobie prawo do bycia sobą. Oni nie tak się z Tobą umawiali. Nie
taką Ciebie – kreatywną, poszukującą inspiracji, otwartą na zmianę - do grona
swoich bliskich brali. I teraz czują się oszukani.
Za swoje największe
osiągnięcie uznaję to, że mam przy sobie ludzi, którzy moimi sukcesami
cieszą się tak samo jak ja cieszę się ich powodzeniami i zapewne dlatego mogłam
sobie pozwolić na luksus nieodnotowania tego smutnego zjawiska. Wiem jednak, ile każdego po przemocowym związku
kosztuje powrót do pozycji spionizowanej, odbudowa poczucia własnej wartości i
odtworzenie normalności. Początek tego procesu jest dramatycznym
widowiskiem. To właśnie dlatego dzieje się ze mną coś niedobrego (twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie), kiedy słyszę, jak jednym, rzuconym
mimochodem zdaniem, grymasem, zawoalowanym szyderstwem ujadzacz próbuje
zdyskredytować i zrujnować cały wysiłek włożony w czyjś proces zmian i
świadomego wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.
Odejdziesz od alkoholika – usłyszysz: No ta, najprościej tak sobie pójść, rozwalić
rodzinę i pozbawić dzieci ojca.
Zaczniesz się udzielać
charytatywnie w organizacji pomagającej dzieciom z patologicznych rodzin – Lepiej by się własnym dzieckiem zajęła jak
należy albo Niech sobie najpierw
własnych narodzi i odchowa.
Wyjedziesz do Tybetu w
wymarzoną podróż życia – Lepiej by kredyt
hipoteczny spłaciła a nie po świecie się rozbijać.
Założysz firmę i będzie Ci
się dobrze wiodło - O proszę! Niby
taka skromnisia ale kasę to się lubi trzepać.
Pochwalisz się swoim
osiągnięciem – O! Jaka zarozumiała.
Zajmiesz się intensywnie
swoim wyglądem – Niektórym to się w
dupach przewraca.
Pójdziesz na jogę
(kickboxing, warsztaty o filozofiach świata, kurs tańca celtyckiego) – Ta to się nawydziwia albo Że też ci się chce w tym wieku...
Dostaniesz Nobla – Ależ beznadziejną sukienkę założyła na
rozdanie nagród!
I jeszcze pół biedy jak Ci
się nie uda – zaglebisz, nie dostaniesz czarnego pasa w karate, splajtujesz,
nie dostaniesz tego Nobla. Albo jeszcze gorszy grzech – nie robiłaś tego
wszystkiego dla osiągów tylko dla samej przyjemności robienia. Ale najgorzej
jest wtedy, kiedy zrobisz coś dobrze, powiedzie Ci się, osiągniesz spełnienie,
odnajdziesz definiującą Cię pasję, znajdziesz w sobie odwagę.
Ujadacz ujadzi
wówczas nie pytając nawet, ile Cię to kosztowało pracy, wytrwałości,
wyrzeczeń oraz lęków związanych z podjętym ryzykiem czy wreszcie nakładów
finansowych. A wiesz dlaczego nie zada tych pytań? Bo ujadacz… to ktoś taki jak
Ty ale przed transformacją, w wariancie, któremu się nie chciało albo nie
potrafił podjąć wyzwań i zaryzykować. Ujadacz to też ewentualnie ktoś, kto może
i podjął ryzyko ale nie osiągając oczekiwanego skutku – zgorzkniał, poddał się,
nie umiał sobie przetłumaczyć, że każda podjęta próba bez względu na wynik już
jest zwycięstwem. Popadł w niemoc. I tej własnej niemocy nie daruje nikomu
innemu. Zwłaszcza komuś, kto kiedyś był podobny do niego ale zechciało mu
się chcieć!
Na deser podaję teledysk
ThePianoGuys’ów. Dla mnie to fajne zjawisko – chłopaki rozkręciły swoją
popularność przez youtuba opierając się na swojej wirtuozerskiej grze i
estetycznych filmikach. Raz to na poważnie, raz to z przymrużeniem oka, czasem
zapraszając innych wykonawców coverują muzykę klasyczną i współczesną. No
a z kawałków filmowych to po prostu robią sobie jaja. Ujadacz powie: Aaaaa tam. Takie przeróbki, wygłupy to każdy
potrafi zrobić. A ja pytam: jak to się stało, że kilka osób (trzech muzyków
i dwóch grafików komputerowych) spotkało się i dogadało, że właśnie tak chcą
połączyć swoje talenty i się realizować? Ile pracy kosztowało ich dojście do
takiego poziomu wirtuozerii? Ile wysiłków włożyli w dostarczanie fortepianu do
kolejnych filmów na ściółkę i na górską półkę, na plażę i na pustynię? No i
przyjrzyjcie się wyrazowi twarzy wiolonczelisty. Steven Sharp Nelson – niezawodny gejzer radości,
entuzjazmu i uduchowienia w jednym. Wiolonczela w wersji klasycznej,
elektrycznej, carbon-fiber i… perkusyjnej. Dla nas to zaledwie miła dla ucha
odmiana, dla nich - osiągnięty cel. Oni się generalnie świetnie ze sobą bawią robiąc to, co kochają. I o to
przecież chodziło. [Koniecznie obejrzyjcie końcówkę z postprodukcją.]
Dlatego mam propozycję – nie
pozwólcie ani swoim wewnętrznym krytykom ani nikomu z zewnątrz wmówić sobie, że
decyzje, które powzięłyście, drogi, które obrałyście, aktywności, które
postanowiłyście wypróbować są śmieszne, głupie, pozbawione logiki, z góry
skazane na niepowodzenie. Nawet jeśli są, to są WASZE i żadnemu ujadaczowi nic
do tego, bo krzywdy nikomu nie robicie a jedynie próbujecie żyć INACZEJ. No i
najważniejsze - ujadacze są w gruncie rzeczy nieodzownym i pożytecznym
elementem procesu zmian, bo sygnalizują, że zmierzacie w prawidłowym kierunku
:).